Polni mistrzowie kamuflażu

Mijający weekend spędziłem bardzo aktywnie (o ile do aktywnych zajęć zaliczymy wylegiwanie się godzinami w namiocie). W piątek po szkole przeszukałem nadsańskie pola pod kątem fotografowania ptaków. W piątek też byłem na rockowym koncercie, który skończył się o 22:20, a budzik nastawiłem na 2:40. Miejscem, w które się udałem było schowane zagłębieniu terenu bajorko obfitujące bardzo jak na moje tereny w awifaunę.

Namiot – czatownię postawiłem dosłownie na ostatnim skrawku względnie suchej przestrzeni (siedziałem w nim na karimacie, inaczej po minucie byłbym przemoczony).

Jak się okazało, szpaki urządzają sobie noclegi w widocznych powyżej trzcinach i drzewkach między nimi, równiutko 40 minut przed wschodem Słońca około 70 osobników po głośnych mniej więcej godzinnych śpiewach wyleciało na dzienne żerowiska. To samo z dokładnością co do minuty powtórzyło się i dziś.

Czatując nad tym stawikiem miałem nadzieję głównie na zdjęcia czajek. Te jednak nie były skore do współpracy, żerowały po drugiej jego stronie. Pod ścianą trzcin pokazały się za to 2 samiczki bażanta.

Jakby nie to, że poruszały się, z wielką jednak niepewnością, nie zauważyłbym ich. Bajorko było jeszcze o tej porze zamarznięte, bardzo cienką pokrywą lodową.

Jak widać lód utrzymał jednak bażanty.

Z sobotniego ranka nie mam już właściwie innych zdjęć (pomijając inne bardzo podobne zdjęcia tych dwóch bażantów). Po powrocie do domu… pojechałem do lasu rozebrać zimową czatownię na myszołowy.

Zaraz potem stwierdziłem, że nie warto marnować długiego weekendu (ponieważ w poniedziałek i wtorek mam rekolekcje) i postanowiłem wybrać się już wieczorem nad bajorko, przespać noc i czatować rano. Tak też zrobiłem. Jednak jeszcze wieczorem, parę minut po zachodzie Słońca bardzo mile zaskoczyły mnie kuropatwy! Parka ta podchodziła do bajorka dużo szybciej niż rano bażanty, dały mi jednak czas na rozpakowanie sprzętu i ustawienie go w dziurze na obiektyw.

Podchodząc mnie szeleściły, dlatego też udało mi się je wypatrzyć. Było już zbyt ciemno dla mojego obiektywu, dlatego straciłem okazję na właściwie sterylny portret samca kuropatwy (mimo ustawienia ostrości aparat nie pozwalał na dociśnięcie spustu, nie zdążyłem zablokować AF, bo ptak zszedł już z kępy trawy.

Mam za to kilkadziesiąt mniej lub bardziej udanych (ale w każdym wypadku mocno szumiących) ujęć parki.

Tym razem mogłem porządnie się wyspać, pomimo nierówności terenu i wody pod namiotem. Karimata skutecznie chroniła mnie od przemakania, a śpiwór-mumia zapewnił komfortową temperaturę. Poszedłem spać gdy zrobiło się całkowicie ciemno, gdy mogłem już tylko nasłuchiwać co dzieje się w okolicy. A działo się sporo.

Słyszałem lądującą czajkę oraz kaczki, różne odgłosy ptaków, wszystko jednak stopniowo cichło. Przed świtem w niedzielę szpaki jak już wspominałem wyleciały jak z zegarkiem (właściwie to nie mam pojęcia kiedy tam wleciały!). Czajki jednak nie były znowu chętne do pozowania statycznego, a w nalotach, czasem na prawdę bliskich AF kompletnie nie nadążał. Nie były to jednak tak częste naloty, bo pozwolić sobie na manualną ostrość, czajki bowiem tokowały, przeganiały się z miejsca na miejsce, walczyły, przybierały groźne pozy.

Być może we wtorek spróbuję jeszcze raz podejść do tematu czajek zmieniając ustawienie foto-namiotu.

W ten weekend nie zrobiłem w pełni satysfakcjonujących mnie fotografii, jednak tyle ciekawych zachowań, które udało mi się zaobserwować było warte spędzenia w tym miejscu kilkunastu godzin.

A w ten sposób oglądałem sobie śmigające czasem i pół metra ode mnie czajki 😀