Zbiornik Siemianówka zrobił na mnie mocne wrażenie. Idąc w wodzie po pas, wydeptaną przez krowy ścieżką na Krowie Wyspy wkracza się z bogatego już, jeśli chodzi o ptaki Podlasia na wyższy poziom. Nad głową dziesiątki lęgowych tutaj rybitw białowąsych przegania intruzów – bielika, błotniaka stawowego i nas – trzech fotografów chcących sfotografować kilka gatunków niepozornych z daleka siewkowców. Te już po drodze na upatrzone błoto zrywają się znad krowiej ścieżki małymi stadkami. Kawałek przed nami widać i słychać łabędzie krzykliwe, pojedyncze czaple białe i siwe, a dalej setki gęgaw, kaczek – bardzo dużo cyraneczek. Podczas zasiadki widzieliśmy też młodego perkoza rdzawoszyjego.Wśród siewek dominowały dwa gatunki: łęczak i kszyk. Było też oczywiście kilka innych gatunków – krwawodziób, piskliwiec, biegus zmienny, sieweczka rzeczna, obrożna, brodziec śniady. Tutaj ten ostatni.A tu oczywiście łęczak.Centralne kadrowanie, na następnym zdjęciu zbyt duża odległość od ptaka – mam oczywiście bardziej 'poprawne’ czy też atlasowe kadry, ale przynajmniej na chwilę obecną bardziej przemawiają do mnie takie zdjęcia.Skoro już jesteśmy przy deszczu, przytoczę historię z pechowym zakończeniem z owego pechowego dnia, a może raczej wczesnego ranka dnia następnego. Otóż postanowiliśmy czatować od popołudnia do rana. Po południu piękne światło i ani chmurki na niebie, szybko zapełniające się karty pamięci, nowy dla nas wszystkich gatunek przed obiektywem – rano będzie jeszcze lepiej! – myślimy. Tym nowym dla nas gatunkiem był biegus płaskodzioby.Pięknie pozowały też kszyki, na koniec dnia chodziła między nami młoda czajka. Od wieczora coraz bardziej dawały się we znaki komary. W nieustannym bzyczeniu i ciągłym swędzeniu, nie było mowy o przespaniu tych kilku godzin dzielących nas od świtu. Mniej więcej w środku nocy słychać było brodzącego w wodzie, parę metrów od naszych kryjówek, dzika. Komary sprawiały, że nieco zatęskniliśmy za szczelnym i suchym namiotem, jednak wytrwale czekaliśmy na pierwsze promienie Słońca. Przed czwartą rano zaczęło się przejaśniać, widok nie był jednak zachwycający – nad nami ciężkie, deszczowe chmury. O 4 nad ranem zaczęło padać. Nie była to przyjemna mżawka – zmarznięci po całej nocy leżenia wywlekliśmy się z czatowni i ewakuowaliśmy się do obozu – na światło tego ranka i tak nie było szans. Zostały jednak zdjęcia z popołudniowych zasiadek.Kszyk podszedł dosłownie na granicę ostrzenia – 1,5 metra. Świetna obserwacja, biorąc pod uwagę to, że od dawna chciałem pooglądać go z bliska.Na koniec wieczorna czajka.