Piękna majowa sobota. Po tygodniu pracy z dzieciakami i odkrywaniu razem z nimi leśnego ekosystemu nadszedł czas żeby zobaczyć coś samemu. Niekoniecznie nowego, ale przyjemnego. Nie las, a przestrzeń otwartą jak mało gdzie. Wypełnioną ptakami chyba jeszcze bardziej niż lasy, które znam.
Wybrzeże. Jeden z jego najciekawszych fragmentów na polskim wybrzeżu, a mianowicie ujście Wisły. Miejsce znane chyba większości ptasiarzy w Polsce. Znane chociażby z kolonii rybitw czubatych, białoczelnych i rzecznych, lęgowych sieweczek obrożnych i ostrygojadów a także tysięcy innych ptaków zatrzymujących się tu podczas migracji lub zimujących. No i jeszcze z fok. Rekordowo w tym roku obserwowano tu aż 294 foki jednocześnie.
Z czego wynika przyrodnicze bogactwo tego miejsca? Przede wszystkim z jego skutecznej ochrony. Piaszczyste łachy ujścia Wisły chronione są jako rezerwat Mewia Łacha. Chronione przede wszystkim przed człowiekiem, który zagarnął poza tym miejscem prawie 100% polskiego wybrzeża. Jako, że niektóre łachy są połączone z lądem, a na czerwoną tabliczkę z wyraźnym napisem „REZERWAT PRZYRODY. ZAKAZ WSTĘPU” żaden porządny obywatel nie zwraca uwagi, rezerwat wymaga strażników.
Strażnicy owi pilnują przez cały sezon lęgowy ptaków, by nikt nie wchodził na łachy, ani z prawego, ani z lewego brzegu Wisły. Wczoraj, w tę piękną sobotę miałem okazję spotkać taką strażniczkę od strony Mikoszewa. Obserwacja ptaków, fok, miła rozmowa, przyjemna pogoda. Sielanka.
I wtedy pojawiają się oni. Siwy mężczyzna ze swoją prawdopodobnie żoną. Na uprzejmą informację o tym, że dalej przejścia nie ma, bo to rezerwat dostajemy odpowiedź, której spodziewałbym się może w katolickim zakątku internetu, ale na pewno nie od dorosłego człowieka spacerującego nad morzem.
Mianowicie już w pierwszym zdaniu ten siwy pan nazwał nas ekoterrorystami i z oburzeniem wykrzyczał, że ograniczamy jego wolność, żeby samemu korzystać z niedostępnych plaż rezerwatu. Zarzut oczywiście bezpodstawny, gdyż przykładnie staliśmy z lunetą kawałek przed rezerwatem i ptakami.
Tyle jednak byłbym w stanie zrozumieć, jestem świadomy tego, że do ludzi jeszcze nie dotarło, że przyrodę należy chronić i że zakaz postawienia parawanu na jednym w Polsce skrawku plaży jest dla nich ograniczeniem niczym cela w Sztumie.
Siwy gość poszedł jednak dalej. Najpierw życzył nam szybkiego utopienia się w wodach Wisły, potem życzył nam posiadania tak ogromnej wiedzy jaką on posiada (na zapewne każdy temat) a na koniec zagroził, że naśle na nas… narodowców. Jedyne co byłem w stanie zrobić to wyśmiać go, bo na taką wiązankę po prostu zabrakło mi słów. Czy to nie ironia, że ktoś kto życzy mi szybkiej śmierci nazywa mnie terrorystą? Eko, bo eko ale zawsze.
Parę godzin później, siedząc wygodnie w Gdyńskim Centrum Filmowym oglądałem „Ginący świat”. I nie dziwiło mnie na tym filmie zupełnie nic. Ale polecam go z całego serca, to powinno się zobaczyć.
Po drodze na film mijałem dziesiątki policyjnych radiowozów. To gdzieś na mieście (w Gdańsku) narodowcy robili rozróbę podczas Marszu Równości.