A jak weekend to w Madrycie. Bo czemu by nie. Szybki pomysł, tani lot i parę grudniowych dni spędziłem szwędając się po Madrycie i oczywiście bardziej przyrodniczych terenach w jego sąsiedztwie. Samo miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie, co nie przełożyło się na zrobienie tam jakichkolwiek zdjęć. Może poza poniższym, bo hokej na rolkach w parku Retiro totalnie mnie urzekł i spędziłem dobre pół godziny gapiąc się na tę grę.
Do Madrytu poleciałem w czwartek i ten dzień był już do końca zdecydowanie miejski. Madryt jest wielki, pełny ludzi i monumentalnych budynków. Zdecydowanie warty zobaczenia. Nie byłbym jednak sobą gdybym i w środku miasta nie szukał przyrody, nie obyło się więc bez przyrodniczych akcentów. Pierwsze nowe dla mnie gatunki ptaków zaobserwowałem zaraz po wyjechaniu z lotniska. Były to mnicha nizinna i szpak jednobarwny. Tego dnia pokazało się jeszcze parę pospolitych i u nas gatunków w miejskich zadrzewieniach i klucz gęsi wysoko nad miastem. Kolejne dni były już zdecydowanie bardziej przyrodnicze.
Porannym autobusem pojechałem do miasta Alcala de Henares położonego w malowniczej okolicy kilkadziesiąt km od centrum Madrytu. Już w drodze, przez szybę, zobaczyłem przelatujące nad drogą stadko czapli złotawych. Wyszedłem na skraj miasta, rozejrzałem się i już wiedziałem dokąd pójdę.
Widoczna na powyższym zdjęciu góra Ecce Homo przyciągała wzrok niczym magnes, przyciągnęła więc i mnie z lornetką. Bo tego dnia nastawiłem się na ciekawe ptasie obserwacje. I nie zawiodłem się. Jeszcze w mieście w oczy rzuciły mi się szpaki jednobarwne, a w oddali kłębiące się stado mew. Okazało się że były to mewy żółtonogie nad wysypiskiem śmieci. W takim miejscu nie mogło też zabraknąć bocianów białych i kań rudych. Do wysypiska jednak nie miałem ochoty się zbliżać, zdecydowanie bardziej przyciągnęły mnie przyrodnicze krajobrazy, jakże inne od znanych z Polski, czy chociażby tych islandzkich. Choć do tych drugich nawiązujące małą ilością drzew.
Po drodze na szczyt obserwowałem m.in. kawki przy norach w skarpie, dzięcioły zielone (które w Madrycie i okolicy słychać wszędzie), pliszkę górską i inne pospolite wróblaki. A w końcu jeden z dwóch gatunków pokrzewek, których w Polsce raczej nie spotkamy, a tutaj nawet zimą jest to możliwe – pokrzewkę kasztanowatą. Nie miałem jednak szczęścia do zdjęć tego gatunku. Widziałem samca i samicę, przez lornetkę udało mi się ładnie je poobserwować, ale podnoszony do góry obiektyw wybitnie przerażał te piękne ptaki.
Zgodnie z powiedzeniem „im dalej w las, tym więcej drzew”. Im wyżej wchodziłem tym ciekawsze były widoki, coraz więcej było też nowych dla mnie ptaków.
Z mierzącego 835 m n.p.m. Ecce Homo odbiłem na wschód na kolejne górki, które przyciągnęły mnie bliskością oraz tym, że były na nich pola uprawne i zachęcająco wyglądające krzaki. Był to słuszny kierunek. Szybko pokazała się jaskółka skalna. Szybko to dobre określenie, miałem niemały problem z chociażby udokumentowaniem tego ptaka.
W twardolistnych krzewach hiszpańskiego garigu (formacja roślinna) spotkałem stadka cierlików, głuszków i dzierlatek iberyjskich (te ostatnie oznaczone nie na 100%, bo nie mam zdjęć z pokrywami podskrzydłowymi).
Z ptasich nowości tego dnia było na tyle. Co nie znaczy że dalej nie było ciekawie. Pomarańczowe, przesuszone krajobrazy okazały się równie zajmujące jak ptaki. Do tego zaobserwowałem jeszcze królika – to jego nory były wszędzie dookoła.
Sobota miała być planowo najciekawszym ornitologicznie dniem wycieczki. Ranek zaczął się dość nietypowo, od zatrzaśnięcia się w toalecie mojego airbnb. Na szczęście sytuacja szybko wróciła do normy i po sprincie do metra wypad w góry Sierra de Guadarrama stał się faktem.
W góry wybraliśmy się z Agnieszką – moją wspaniałą przewodniczką po Madrycie. Biorąc pod uwagę niemożliwość dogadania się z Hiszpanami po angielsku, mój weekend bez niej byłby tam dużo bardziej skomplikowany. Krajobrazy z okna autobusu znów ciekawe, do tego ciekawie zapowiadała się pogoda. Im dalej od Madrytu tym więcej chmur – świetnie powiedziałem, to przecież oznacza dobre światło do zdjęć.
Niestety ilość i jakość zachmurzenia rosła bez opamiętania i na wysokości 1900 m n.p.m. w Cotos zastaliśmy mgłę i mżawkę. Widoczność 15 metrów rozwiała marzenia o zobaczeniu jakichkolwiek ptaków, ale nie powstrzymała nas przed atakiem na szczyt Peñalara. Niestety im wyżej tym pogoda stawała się cięższa. Na 2270 byliśmy już zupełnie przemoczeni i zmarznięci, do tego nie było widać wyraźnej ścieżki, a tylko szeroką grań. W tych warunkach głupotą byłoby iść dalej. Nie mniej jednak hiszpańska zima to warte przeżycia doświadczenie, chociażby dla samej świadomości, że było się bardziej przemarzniętym w „ciepłym kraju”. Przemoczenie było na tyle dotkliwe, że nawet porządny fotograficzny plecak nie uchronił mojego Collinsa od zamoknięcia. A wiatr przechylił aparat wyciągnięty tylko do tego jednego zdjęcia.
Reszta dnia upłynęła na spacerowaniu po parku Retiro i schnięciu. W niedzielę wybrałem się już tylko na obrzeża Madrytu. Dokładnie na ostatnią stację linii metra nr 1 – Valdecarros. Zamierzałem dojść nad Rio Manzanares, co okazało się trudniejsze niż myślałem i ostatecznie nie udało mi się. Otóż za miastem trafiłem na kolejne wysypisko śmieci. Tym razem jednak było to wysypisko wielkości małego miasta. Otoczone płotami, murami i czymś na kształt slumsów. Miejsce ze wszech miar nieprzyjemne, jednak przyciągające ogromne ilości ptaków. Tysiące, dosłownie tysiące mew, bocianów białych i setki kań rudych. Pustułki i sokoły wędrowne. Czaple złotawe. I przerażający krajobraz pełen plastikowego syfu. Ze względu na bliskość slumsów nieco obawiałem się paradować z, jakby nie było, rzucającym się w oczy aparatem. Coś tam jednak udało mi się udokumentować.
I to miejsce okazało się dla mnie łaskawe ornitologicznie. Po przejściu przez, jak się okazało, arabskie osiedle spotkałem dwa bardzo ciekawe gatunki. Pierwszy z nich, góropatwa czerwona, bardzo płochliwa i czujna. Drugi nieco zrekompensował mi góry – jego nie spodziewałbym się tak nisko. Były to dwa wrończyki.
Powrót do miasta, w planie jeszcze Museo Reina Sofia, niestety „niezdobyte” ze względu na zbyt wielki plecak i brak wolnej szafeczki na jego schowanie… Wygląda na to, że będę musiał wrócić w madryckie rejony. Cały wyjazd uważam za bardzo udany, a powrót do codzienności umilają mi przelatujące w głowie widoki z wycieczki. Podsumowując – polecam zimę w Hiszpanii!